KLUB FOTO SOK STASZÓW

Sylwetki fotografów

Jan BUŁHAK

Jan Bułhak to fotograf-legenda,
"ojciec" naszej fotografiki,
współzałożyciel ZPAF-u.

Zainteresował się fotografią dzięki żonie – to ona dostała w prezencie aparat, który stał się pierwszym narzędziem pracy fotografa. Do swojej nowej profesji artysta podszedł rzetelnie – zanim zaczął pokazywać swoje prace, podbierał nauki w pracowniach w Wilnie i Dreźnie.

Jan Bułhak (1876–1950) należy do grona najwybitniejszych artystów XX w. Fotografował na terenie całej Polski tworząc przed wybuchem II wojny światowej wielotysięczną serię Polska w obrazach fotograficznych Jana Bułhaka, a po zakończeniu wojny realizował nowy zbiór krajoznawczy Polska w fotogramach Jana Bułhaka i Syna.Najwcześniejsze obrazy fotograficzne Bułhaka to nastrojowe krajobrazy z okolic Mińska i Nowogródka, romantyczne studia postaci kobiet w pejzażu, widoki dworów rodziny i przyjaciół.
Jan Bułhak fotografował dla Zarządu Miasta Wilna tworząc bezcenny portret architektury, urbanistyki i przyrody tego niezwykłego miejsca. W Polsce odrodzonej po zakończeniu I wojny światowej, w ramach zbioru zdjęć fotograficznych z całej Polski obok Wilna powstały także obrazy Warszawy, Krakowa, Lwowa, Lublina, Poznania, Pomorza, Bałtyku i Gdańska. Wśród fotografii zabytków architektury zawsze znajdowało się miejsce dla pejzażu z przydrożnym krzyżem, kapliczką lub młynem, dla studiów kwiatów i chmur.
Jan Bułhak był także portrecistą oraz fotoreporterem. Przykładem jego pracy są wyraziste portrety dzieci, kobiet i starców fotografowanych w trudnym dla ludności Wilna wojennym roku 1915. Fotografik pozostawił także cenne dokumentacje takich wydarzeń jak: otwarcie Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie w 1919, konserwacja obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej w 1927 czy odkrycie grobów królewskich w krypcie katedry wileńskiej 21 września 1931. Wiele z tych zdjęć znalazło się w prasie ilustrowanej, w przewodnikach, książkach i na pocztówkach, gdyż Bułhak chętnie współpracował z wydawcami w celu upowszechniania fotograficznego obrazu Polski. Temu przesłaniu służyła propagowana przez artystę idea fotografii ojczystej, której celem miało być zobrazowanie narodowego dziedzictwa kulturowego przez połączenie w obrazie fotograficznym piękna i wiedzy.

Obok aktywności twórczej Bułhak formułował własne poglądy teoretyczne na fotografię artystyczną. Publikował je w licznych artykułach i książkach. Artysta poświęcał się także pracy dydaktycznej oraz tworzeniu i integracji środowiska fotografików. Od 1919 kształcił młodzież w Zakładzie Fotografii Artystycznej istniejącym na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie do wybuchu wojny w 1939.
W dramatycznym roku 1920 Bułhak przebywał w Warszawie. Powstała wówczas seria fotografii stolicy kraju, która urodą i sposobem patrzenia na barokową architekturę miasta czy zapomniane zaułki przypomina wcześniejsze zdjęcia ukochanego przez artystę Wilna. W tym samym 1920 roku Muzeum Narodowe w Warszawie po raz pierwszy zakupiło od Jana Bułhaka jego fotograficzne obrazy Warszawy.
W 1927 Bułhak założył Fotoklub Wileński, w 1930 Fotoklub Polski, a w 1946 podjął wraz z Leonardem Sempolińskim działania na rzecz utworzenia Związku Fotografików Polskich (ob. Związek Polskich Artystów Fotografików) i Polskiego Towarzystwa Fotograficznego. W 1946, jako pierwszy artysta fotografik, eksponował w Muzeum Narodowym w Warszawie indywidualną wystawę zdjęć zatytułowaną Ruiny Warszawy.
W zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie znajduje się blisko tysiąc obrazów fotograficznych autorstwa Jana Bułhaka oraz cenne albumy komponowane przez artystę, który dzięki swej imponującej aktywności, wywarł największy wpływ na polską fotografię pierwszej połowy XX w. Jego fotografie cechuje charakterystyczna dla postawy piktorialnej staranna kompozycja zgodna z zasadami właściwymi sztukom plastycznym, harmonia światłocienia, stopniowanie planów i walorów, miękkość rysunku. Wiele mniej znanych fotografii mistrza dowodzi, że nieobce były mu także zasady nowej rzeczowości, z którą to postawą artystyczną polemizował na gruncie teorii, ale w praktyce najwyraźniej od niej nie stronił. Zasługą artysty pozostało utrwalenie znaczenia fotografiki jako dyscypliny artystycznej i wprowadzenie jej na trwałe do kultury narodowej.
 

Paweł PIERŚCIŃSKI 
fotograf, publicysta, krytyk i teoretyk fotografii, działacz społeczny, organizator ruchu fotograficznego pejzażystów polskich, komisarz ogólnopolskich wystaw fotografii krajobrazowej, redaktor i współautor między innymi almanachów fotograficznych: „Mistrzowie Polskiego Pejzażu” (2000) oraz „Kielecka Szkoła Krajobrazu” (2002). Twórca, organizator i animator pracy kierunku artystycznego pod nazwą KIELECKA SZKOŁA KRAJOBRAZU. Urodzony 25 maja 1938 roku w Kielcach. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego uzyskał na Politechnice Warszawskiej (1962). Fotografuje od 1952 roku, debiut wystawienniczy – 1955, Członek Związku Polskich Artystów Fotografików (od 1964), Członek Honorowy ZPAF (od 1982), Honorowy Prezes Okręgu Świętokrzyskiego ZPAF w Kielcach (od 1985), członek honorowy wielu stowarzyszeń fotograficznych w Polsce.
Paweł Pierściński jest autorem ponad 250 wystaw indywidualnych, ponad 600 razy eksponował fotografie na wystawach w kraju i zagranicą, otrzymał liczne medale, nagrody i dyplomy. Wydał kilkanaście albumów indywidualnych (w tym: „Struktury” – 1982, „Między Wisłą a Pilicą” – 2001)

Dorothea LANGE

Lata 30. XX wieku w USA – to czasy Wielkiego Kryzysu. Wie to nawet dziecko, wie też, że był to okres tragiczny, pełen biedy, głodu, nieszczęścia. Ale żaden podręcznik do historii nie pokazuje tamtych czasów i wydarzeń, a przede wszystkim tamtych ludzi w tak wstrząsający sposób jak zdjęcia Dorothei Lange.
Dorothea Margaretta Nutzhorn – bo to prawdziwe nazwisko fotografki, urodziła się w 1895 roku i od pierwszych dni życia chorowała na polio, czyli chorobę Heinego-Medina. W jej wyniku Lange całe życie kulała, cierpiała na niedowład nogi. I w ten właśnie sposób bardzo często tłumaczy się jej wrażliwość na ludzkie nieszczęście, jej wielkie współczucie dla cierpienia innych. To z całą pewnością nie jedyny powód, ale nie da się ukryć, że spośród wszystkich fotografów Dorothea Lange wyróżnia się niespotykanym otwarciem na niedolę ludzką, jednocześnie nie epatując nią, nie korzystając z łatwej atrakcyjności tego tematu.
Początkowo Lange studiowała w szkole nauczycielskiej, to był najbardziej powszechny kierunek wykształcenia kobiet w jej czasach. Jednak w 1914 roku odwiedziła w Nowym Jorku studio fotografii portretowej Arnolda Genthe’go. I to zmieniło całkiem jej zainteresowania. Genthe podarował Lange aparat i zachęcił do robienie zdjęć; umówili się wręcz, że przez najbliższy rok Dorothea będzie fotografować, a po upływie 12 miesięcy wróci do Genthe’go i pokaże mu efekty swojej pracy.
Od tego spotkania w 1914 roku wszystko potoczyło się już drogą ku fotografii. Przed wszystkim Lange zaczęła studia na Columbia University, gdzie jej nauczycielem był Clarence H. White, jeden z najbardziej znanych fotografów-piktorialistów. W 1918 roku Lange skończyła studia i przeniosła się do Sam Francisco, gdzie zaczęła pracę jako niezależny fotograf; wkrótce otworzyła tez własne studio. I przez pierwsze dziesięć lat zajmowała się fotografia portretową, studyjną, najczęściej na zamówienie.
Gdyby przy takiej formie działania pozostała – zapewne nie otrzymała by swojego miejsca w podręcznikach historii fotografii. Bo warto sobie uświadomić, że w pierwszej połowie XX wieku posiadanie fotograficznego portretu członów rodziny i własnego,  nawet wielu takich wizerunków, było niezwykle popularne, a więc i atelier wykonujących takie zlecenia były setki.
Na zmianę sposobu fotografowania miał w życiu Lange wpływ pewien mężczyzna. W 1935 roku wyjechała z nim (nazywał się Paul Taylor i wkrótce został mężem fotografki) na kalifornijską prowincję – Paul pracował w Farm Security Administration, organizacji zajmującej się badaniem warunków życia na amerykańskiej wsi i pomaganiem farmerom, których sytuacja w czasach Wielkiego Kryzysu była najgorsza. W ten sposób Lange poznała świat, o którego istnieniu zapewne nie miała pojęcia. Emigranci, różni uciekinierzy i rodziny farmerskie nie mające kompletnie z czego żyć, głodujące, nie otrzymujące znikąd pomocy, zapomniane przez wszystkich, skazane na wegetację w wioskach położonych na pustynnych terenach, na których nic nie można uprawiać.
Ci właśnie ludzie stali się nowymi bohaterami zdjęć Dorothei Lange.
W latach 30. powstały więc serie portretujące wędrujących za pracą emigrantów, całe rodziny ludzi, którzy szukając w Ameryce szczęścia znajdowali raczej głód i biedę. Powstały zdjęcia pokazujące upadające osady, domy sklecone z byle czego, wioski na pustyni, pełne brudnych dzieci i rodziców, starających się za wszelką cenę utrzymać rodzinę.
Wstrząsające portrety, czarno-białe zdjęcia skupiające się na twarzach, spracowanych rękach, bliskie kadry, surowe kompozycje.
Lange nie stosowała żadnych formalnych sztuczek, nie podkreślała szczególnie wątków, które były by wizualnie atrakcyjne – ona po prostu pokazywała twarze ludzi. Choć czuć zarazem z jej zdjęć ogromny ładunek współczucia, próbę wykrzyczenia za pomocą fotografii, że czas się otrząsnąć i jakoś tym ludziom pomóc, że trzeba na ich los wreszcie zwrócić uwagę. Najbardziej znanym (dziś to jedna z kilku najbardziej znanych fotograficznych "ikon"), bo posiadającym taki właśnie silny ładunek emocjonalny, jest zdjęcie matki – emigrantki z dziećmi. To zdjęcie nie tylko podawane w grupie klasyków dokumentu, ale też historyczny symbol – w jednym obrazie zawarty jest tragizm czasów Wielkiego Kryzysu.
W czasie II wojny światowej Lange nie zrezygnowała ze swojego społecznego zaangażowania: dokumentowała sytuację Japończyków żyjących w USA (przede wszystkim umieszczanie ich w obozach dla internowanych) oraz fotografowała prace w rosnących jedna po drugiej fabrykach, produkujących wojenny ekwipunek. Pracowały w nich kobiety i przedstawiciele mniejszości narodowych. Ostatnie 20 lat życia spędziła podróżując (wciąż z mężem, który teraz pomagał ludziom w innych krajach dręczonych przez problemy ekonomiczne) – a z wypraw przywoziła fotograficzne eseje o Irlandii, Egipcie, krajach Ameryki Południowej i Bliskiego Wschodu.
Te wyjazdy były możliwe dzięki temu, że cały czas Lange pracowała jako wolny strzelec, publikowała zdjęcia w różnych gazetach, wystawiała w galeriach i muzeach. Twórczość Lange nie była nigdy rozpatrywana w często do kobiet-twórców stosowanych kategoriach – "szuka męska/sztuka kobieca". Szczere zaangażowanie społeczne i otwarcie na najtrudniejsze nawet tematy chyba uwolniły jej zdjęcia od takiego szufladkowania. Czasem jednak sama Dorothea była oceniana jako "babo-chłop", ze względu na aparat, jakim się posługiwała. Ogromny, ważący kilka kilogramów Graflex na klisze 4×5 cala – to było jej narzędzie pracy. Sprawne posługiwanie się tak wielką i ciężką kamerą, podróżowanie z nią nie tylko po USA, ale po całym świecie – wzbudzały podziw i czasem zdumienie.
Dorothea Lane zmarła na raka w 1965 roku, kilka dni przed otwarciem jej dużej retrospektywnej wystawy w Museum of Modern Art w Nowym Jorku.
 

Julia Margaret Cameron

Najbardziej kobieca z kobiet-fotografów, tworzyła portrety pełne łagodności, ciepła, subtelne i delikatne. Nie miała żadnego wykształcenia fotograficznego, zaczęła robić zdjęcia mając 48 lat, a jednak wpisała się na stałe do dziejów światowej fotografii.

Po Polsce wędrowała wystawa, prezentująca zdjęcia z cyklu "Sielanki Króla" ("Idylls of the King"), autorstwa Julii Margaret Cameron. Można ją było oglądać we Wrocławiu, Krakowie, Bydgoszczy, Warszawie i Gdańsku. To bardzo rzadka okazja, by "na żywo" zobaczyć fotografie XIX-wieczne, i to światowej klasy.

Zanim Julia zajęła się fotografią, była "po prostu" arystokratką.
Urodziła się w 1815 roku w Kalkucie jako Julia Margaret Pattle, córka urzędnika w Kampanii Wschodnioindyjskiej i francuskiej arystokratki. Należała więc do "klasy wyższej", i według jej prawideł była wychowana i wyedukowana. Nauki pobierała we Francji, mieszkając u swojej babki w Wersalu; mając 21 lat wyszła za mąż, za Charlesa Camerona, starszego od niej o blisko 20 lat.
Zaraz po ślubie państwo Cameron zamieszkali w Anglii i Julia zaczęła wieść żywot żony i matki. Wiodła go jednak w najwyższych z możliwych sfer w Wielkiej Brytanii, do których wstęp zapewniło jej arystokratyczne pochodzenie.
Charles Cameron, prawnik, większość dni w roku spędzał poza Anglią, podróżując służbowo po świecie. Julia, zajęta bywaniem na salonach i wychowywaniem gromadki dzieci (sama też miała czwórkę rodzeństwa), po pewnym czasie zaczęła się więc nudzić.
Obyta ze sztuką, rozeznana w dawnych i aktualnych prądach w malarstwie, bo farb i płótna nie miała zainteresowania. Jedna z córek podarowała więc matce aparat fotograficzny. Miało to miejsce w roku 1863 – i od tego momentu datuje się fotograficzna kariera Julii Margaret Cameron.

Brak jakiegokolwiek przygotowania, robienie zdjęć "z nudów" spowodowało, że Julia fotografowała przede wszystkim swoje najbliższe otoczenie. A że składało się ono w dużym stopniu z kobiet (siostry, córki, przyjaciółki) – to one stały się bohaterkami jej zdjęć. Łatwo można sobie wyobrazić leniwe popołudnie w angielskiej arystokratycznej posiadłości, w której grupa młodych kobiet przebiera się w zwiewne suknie, wpina we włosy kwiaty czy klejnoty i pozuje do zdjęć. Tak właśnie mogły wyglądać początki fotografii Julii; jednak gdyby tylko tak pracowała – nikt by o niej do dziś nie pamiętał. Mimo braku wykształcenia Cameron posiadała ogromną wrażliwość i wyobraźnię – nie poprzestała więc na banalnych portretach.

Największą zaletą jej fotografii (poza wieloma innymi) jest jej ogromna świeżość, naturalność – Julia nie miała pojęcia o fotografii, zaczęła robić zdjęcia nie posiadając na ten temat żadnej wiedzy. Kierowała się w dużej mierze instynktem, spontanicznymi "porywami" wrażliwości, nie zaś przemyślaną koncepcją.
Oczywiście w XIX wieku nie można było robić zdjęć zupełnie się na tym nie znając – oczywiście głównie z powodu technologii.
Julia tworzyła w technice mokrej płyty kolodionowej – jednej z pierwszych, służących do utrwalenia obrazu. Zdjęcia wykonywało się w niej na szklanych płytkach, ręcznie pokrywanych substancjami światłoczułymi. Po wykonaniu zdjęcia (na mokro), także ręcznie obraz ten się utrwalało i powiększało.
Technika ta jest bardzo pracochłonna, a kolodion posiada niską światłoczułość – stosowano go więc przede wszystkim do tworzenia pejzaży, którym "nie przeszkadzał" długi czas naświetlania.
Julia Margaret Cameron takimi technicznymi aspektami się nie przejmowała i w technice mokrej płyty kolodionowej tworzyła swoje ulubione portrety.
Tak temat, jak forma – przez całą twórczość Cameron pozostały spójne. Portrety (najchętniej kobiece, często stylizowane na historyczne lub biblijne) – to najczęstszy temat, zaś miękki obraz, rozmyty, rozjaśniony miejscowo punktowym, tajemniczym światłem – to forma zdjęć Julii.
Cameron nie dość, że portrety fotografowała techniką wymagającą długiego bezruchu (stąd rozmycia, nieostrości), miała też przez długi czas obiektyw dający bardzo płytką głębię ostrości.

Poniekąd więc technice (a wręcz technicznej niedoskonałości!) zawdzięczamy cykle pięknych portretów, miękko rysowanych, pozbawionych kontrastów, ostrych linii i konturów.
A że Julia była przede wszystkim żoną i matką – najbliższa jej była taka właśnie tematyka. Stworzyła wiele pięknych wizerunków matek z dziećmi, ubieranych czasem w kostium historyczny lub stylizowanych na "ponadczasowe" – pozbawione detali, rekwizytów, naturalne, "czyste".
Duży wpływ na poszukiwania artystyczne Julii miała działająca w tym samym czasie w Anglii grupa malarska nazywana Prerafaelitami. Byli to młodzi malarze, którzy głosili konieczność powrotu do sztuki dawnej, sprzed czasów Rafaela. Uważali że wtedy tylko powstawały dzieła "naprawdę szczere, czyste". Prerafaelici inspirowali się historiami biblijnymi, sonetami Petrarki, dramatami Szekspira, legendami arturiańskimi. Chętnie posługiwali się symbolami, malowali realistycznie, zawsze jednak w swoich obrazach zawierali jakieś dodatkowe, ukryte treści. Chcieli w ten sposób wrócić do "sztuki prawdziwej", która jest piękna, ale też niesie z sobą przekaz. A ich ulubionym motywem były piękne kobiety – często tworzyli wizerunki legendarnych bohaterek – Ofelii, Laury (o rysach twarzy żon malarzy).

Julia Margaret Cameron postępowała bardzo podobnie w swojej fotografii – modelką była siostra czy córka, upozowana jednak jak Matka Boska, leśna nimfa, antyczna bogini. Gdy prace Julii stały się bardziej znane (głównie dzięki córce Mii, która namówiła matkę do wydania fotografii w albumie) – zaczęła ona tworzyć też portrety na zamówienie. Nie zmieniła jednak swojego spojrzenia na modela – w kwestii formy pozostawała bardzo konsekwentna; tak więc nawet męskie portrety autorstwa Cameron są miękkie, tajemnicze, jakby "bezczasowe".
Julia zmarła w 1879 roku, pozostawiając po sobie nie tylko gromadę dzieci, ale też dziesiątki szklanych negatywów i odbitek (dziś znajdujących się w zbiorach najlepszych światowych muzeów i galerii).

Twórczość Julii była bardzo wyjątkowa w tym wczesnym okresie rozwoju fotografii (połowa XIX wieku) – bo do historii przeszły przecież przede wszystkim zdjęcia z jej rodzinnego albumu, tworzone nie dla sławy czy na zamówienie, a z potrzeby emocjonalnej, bardzo osobistej. To pierwszy (choć nie ostatni) przykład, gdy fotograf (fotografka) zyskała światową sławę zdjęciami swoich dzieci i sióstr.
I z całą pewnością nie da jej się odebrać prawa do bycia jedną z najbardziej kobiecych i wrażliwych fotografek w dziejach sztuki.

 

Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja